Poliptyk. VII Biennale Wobec wartości, Muzeum Archidiecezjalne, Galeria Sztuki Współczesnej BWA, Katowice 1998; ss. 51-55.
Ewa Mikina
Facet na dywanie
każdemu według potrzeb – w komunizmie
jedyna prawda – w kościele
niezależne poglądy – w mass mediach
postawa krytyczna – na rynkuBzdury XX wieku
…napisała Zofia Kulik po otrzymaniu propozycji udziału w wystawie „Wobec wartości”. Mnie tytułowe hasło wystawy brzmi apelem – w kilku znaczeniach słowa. Ma apelować do naszych sumień o miłość, prawdę i dobro. Brzmi jak patetyczny rozkaz, na który szeregi się zwierają a poczty sztandarowe występują. Przypomina o wieczornych apelach kolonijnych, na których należało demonstrować czyste nogi i niewinne dusze. Poruszamy się w przestrzeni bogatej – dyscyplinującej ciało, konstruującej podmiot, militarnej i freudowskiej – niby nabożnie skupieni żałobnicy uczestniczący w chronicznym apelu wartości poległych na froncie cywilizacji. Kiedy nadmuchiwanymi duszami targają wiatry historii, pneuma sąsiaduje z pneumatyką, a praca żałoby, techniki życia i techniokarnawał łączą się w jedno. Nasze odczucie apokalipsy może być, i jest, równie wyuzdane jak pożądanie, z jakim rzucamy się do konsumowania świata. W biegu do wygodniejszego życia powiadamy, że komunizm redukował ludzi do ich potrzeb, same potrzeby czyniąc niespełnialnymi. Rzeczywiście Kościół runąłby bez dogmatu Prawdy Jedynej; istnienie mediów oparte jest na pojęciach „poglądów” i „opinii publicznej”, a postawa krytyczna ujawnia się na Rynku. Tak powiadamy, bo język też ma być wygodny, i nawet nie mogę powiedzieć, że słowa straciły wagę, bo podpisałabym się, czego robić nie chcę, pod apelami tych, którzy twierdzą, iż żyją w Babilonie albo w Sodomie. Paradoks sytuacji polega na tym, że najbardziej radykalni konserwatyści (jeśli cokolwiek to znaczy) egzorcyzujący „postmodernistycznego diabła relatywizmu” zbliżają się w swoich rozpoznaniach do owych „diabłów”. Jeśli jednak Baudrillard między wierszami własnych rozpoznań pokazuje, co oznacza bycie plastykowym filozofem, któremu przyszło działać na Rynku, bojówkarze wartości przejmują apokaliptyczne wizje z całym dobrodziejstwem medialnego „hype”, opowiadając o otaczających katastrofach. Żyjemy w kraju, w którym dziedzictwo wyzutej ze znaczenia i ciągle na nowo podejmowanej, w zmienionym kontekście, wypowiedzi soc sąsiaduje dzisiaj z Pepsi Colą, Internetem, Citybankiem, CNN i giełdą.
Kiedy Zofia Kulik rozmawiała ze mną o napisaniu tego tekstu, prosiła, żeby był krótki. Mówiła, że otacza nas za dużo słów. Jest ich za dużo o tyle, że otaczają nas tak jak ruchome piaski albo proszek do prania, z którego zdjęliśmy opakowanie. W codziennym użyciu praktyczne schematy komunikacyjne: w czym mogę pomóc, chcesz o tym porozmawiać? zderzają się z medialnym „hype” euforycznym i katastroficznym. Jednym uchem słuchamy o przeznaczonej nam egzystencji, która pachnie cytrynowym zapachem, drugim o katastrofach, które nas szczęśliwie omijają, uderzając zawsze w Innego.
Piszę ten tekst i oglądam w TVP rozmowę z Asłanem Maschadowem. Siedzi naprzeciwko dziennikarza hieratyczny, w wysokiej czapce karakułowej, twarz pozbawiona mimiki, ciało sztywne bez śladów gestu, jakby swoją postawą manifestował pogardę dla perswazyjności i chwytów oratorskich. Pogardę, a może i strach? Krucha władza wsparta sztywną formą.
Prace Zofii Kulik mówią o ornamentowej przemocy, wskazują na znaczeniowo puste alegorie władzy. Żelazna perfekcja dekoracyjnych, tkanych ze świata układów formalnych tylko gdzie niegdzie rozbijana jest krwawą plamą czerwieni. Władza nowożytna operowała z powodzeniem idiomem barokowym, nowoczesna w momentach krytycznych odwoływała się do klasycyzmu. Chociaż z pozoru wydawałoby się, że te dwa sposoby budowania wypowiedzi są ze sobą sprzeczne i wzajemnie się wykluczają, rządzi nimi jednakowo doskonała struktura geometryczna. To oczywiste. Oprócz tego istniała jednak władza sztuki, przemoc formy: czysta forma rozumiana jako emancypacja, ale też zdrowa forma, którą w latach trzydziestych demonstrowali artyści różnych krajów, nie tylko nazistowskich Niemiec, faszystowskich Włoch i stalinowskiej Rosji.
Można chyba powiedzieć, że montaże Kulik wydobywają strukturę świata przedstawionego, który praktycznie robi wszystko, by demonstrować brak struktury-płynność, doraźność, elastyczność, przepływ. Z tego punktu widzenia rzeczywistość ponowoczesna jawi się jako rzeczywistość żeńska, zaciera zawarte w niej elementy męskiej hieratyczności, surowego paternalizmu. Nadorganizacja systemu umyka rozpoznaniu: ukryta wśród płynących, a przecież powtarzalnych klisz obrazowych i językowych organizuje codzienne obrządki doraźnego życia przyjemnego. Kulik rozpina swoje montaże między „zorganizowaną” historycznie przeszłością i -jakże funkcjonalnie -„zdezorganizowaną” (wbrew zabiegom funkcjonariuszy a dzięki zabiegom różnych ideologii) współczesnością.
Kulik jest jedną z niewielu znanych mi artystek (?) artystów (?), którzy dokonują tej sztuki, którzy tak głęboko potrafią wniknąć w historię form, by zderzyć je z teraźniejszością. Tka misterne arrasy, składa świetliste witraże odwołujące się do „męskiej” strony świata i mówi jednocześnie „jestem facetem”. Warto o tym pomyśleć, kiedy mówimy o strategiach feministycznych i kiedy tego samego dnia oglądamy rozmowę z Maschadowem i co dwie, trzy godziny chwiejącego się podczas wizyty w Uzbekistanie Jelcyna.