Wywiad z Zofią Kulik. Rozmawiali: Katarzyna Rakowska, Jędrzej Słodkowski.
Gazeta Wyborcza, dodatek: Gazeta Stołeczna Łódź, 29-30.11.2008, s. 10.
Wnuk zszokowany, syn nie
W Atlasie Sztuki świetna wystawa prac awangardowego duetu KwieKulik w opracowaniu Zofii Kulik. Można zobaczyć 32-minutową projekcję zdjęć, których bohaterem jest syn artystów Dobromierz, oraz instalację Stół z x-ami. – Opracowując dziś materiały stare, zadaję sobie pytanie, co mi wolno, a czego nie – mówi Zofia Kulik.
Zofia Kulik i Przemysław Kwiek tworzyli wspólnie i podpisywali swe realizacje jako KwieKulik w latach 1970-1987. Ich realizacje były jednymi z pierwszych w Polsce działań typu performance. Współtworzyli wąski wówczas margines sztuki kontrkulturowej, alternatywnej wobec oficjalnego życia artystycznego w PRL. Nie bali się eksperymentowania i artystycznej prowokacji. Na przykład w 1975r. uzupełnili obraz Edwarda Dwurnika – bez wiedzy autora – własnym blejtramem z tekstem opisującym ich problemy z wymianą butelki po oleju w sklepie nieopodal.
Już w czasie studiów zrezygnowali z tworzenia skończonych materialnych dzieł sztuki, a skupiali się na samym procesie. Szczególną rolę przypisywali dokumentacji owego artystycznego procesu – nieprzypadkowo w 1973r. w swojej pracowni na warszawskiej Pradze założyli Pracownię Działań, Dokumentacji i Upowszechniania (PDDiU). Do najbardziej charakterystycznych działań KwieKulik należą Działania z Dobromierzem (1972-1974), seria czarno-białych fotografii oraz kolorowych slajdów, dokumentująca różne kombinacje umiejscawiania niemowlęcia – syna artystów – m.in. w kręgach cebuli czy w muszli klozetowej. Realizacja, w której próbowali wyczerpać możliwości pozostające do ich dyspozycji – dowodziła powiązań sztuki z życiem codziennym.
Rozmowa z Zofią Kulik
Katarzyna Rakowska, Jędrzej Słodkowski: Dlaczego zdecydowała się pani sięgnąć wstecz i pokazać prace z lat 70., wykonane jeszcze w duecie z Przemysławem Kwiekiem?
Zofia Kulik: KwieKulik promuję od kilku lat…
Trzeba jeszcze promować tak słynny duet artystyczny?
Promowanie to może niewłaściwe słowo. Nie idzie mi o nagłaśnianie, lecz udostępnianie realizacji z tamtych lat. Nie jest tak, że prace zostały skończone dawno temu, a teraz w szufladzie czekają na ekspozycję. Nasza robota została przerwana w połowie lat 80., teraz jest kontynuowana na etapie konstrukcyjnym, by można było pokazać ją publiczności. To kwestia opracowania materiału archiwalnego.
Czyli dzisiejsze eksponowanie rezultatów tamtej aktywności samo w sobie także jest aktywnością twórczą?
Tak. Stworzyliśmy teorię, która wyraża się w nazwie prywatnej galerii, którą założyliśmy jako KwieKulik – była to Pracownia Działań, Dokumentacji i Upowszechniania. Wszystko, co utrwalaliśmy na różnych nośnikach – slajdach, zdjęciach, filmach itd. – wymaga opracowania. Nawet opisy są ważne. Opracowywanie tych materiałów nazwaliśmy ‘reżyserią dokumentacji’. Dokumentacja jako zwykła rejestracja nie jest jeszcze dziełem. Porządkuję archiwum KwieKulik, digitalizuję i ‘reżyseruję’, aby powstały pewne ‘utwory’ multimedialne, opatrzone wyczerpującą informacją o zdarzeniach sprzed lat. Dopiero tak opracowane ‘kawałki’ upowszechniam. Czyli mamy rozciągniętą w czasie realizację postulatów naszej pracowni.
Reżyserowanie dokumentu to rodzaj lekcji, jak opowiadać o historii w ogóle.
Opracowując dziś materiały stare, muszę zadać sobie pytanie, co mi wolno, a czego nie. Niektórzy kuratorzy domagają się aby celuloidowe przeźrocza były pokazywane przy użyciu analogowych rzutników, jeśli dawniej w takiej formie praca powstawała. Ja nie jestem do tego przekonana. Zawsze próbowaliśmy używać sprzętu i materiałów nowych, ułatwiających rejestrację i prezentację. Dlaczego więc dzisiaj miałabym zatrzymać się na technicznych możliwościach sprzed kilkudziesięciu lat? Ale z drugiej strony, Kwiek lubi tak ‘udoskonalać’ stare materiały że je wręcz odrealnia i nadaje im nową jakość estetyczną. Ja nie. Oczywiście korzystam z ułatwień cyfrowych, ale nadal chcę zachować status dokumentu. Zakładam, że technika służy do opowiadania przeszłości, a nie tworzenia nowych jakości.
Ale pani realizacje to jest nowa jakość…
Tak. Wczuwam się w archiwalny materiał. Nie tworzę surrealistycznego odlotu, kolażu. Nie mogłabym do dawnego układu wprowadzić obrazka z jakąś dzisiejszą sytuacją.
A przy tym nadal jest to pani wizja.
To, co pokazuję w Atlasie Sztuki nazywam utworem. To jest moja kompozycja. Można powiedzieć – moja narracja, moja opowieść. Dlatego podtytuł wystawy brzmi „Zofia Kulik prezentuje KwieKulik”. Czekam, co Kwiek zrobi z tym samym materiałem.
Dlaczego prezentuje pani w Atlasie Sztuki akurat Działania z Dobromierzem i Stół z X-ami?
Obie realizacje dopełniają się. Łączy je zasada wynikania. Działania z Dobromierzem, czyli naszym synem, prowadziliśmy w mieszkaniu, korzystając z przedmiotów codziennego użytku, i utrwalaliśmy je na slajdach. To nie były sesje fotograficzne w wymyślonym miejscu. Jak dostaliśmy od kogoś cebulę, to fotografowaliśmy cebulę. Jak po wielu godzinach stania w kolejce kupiliśmy mandarynki, używaliśmy mandarynek. Te przedmioty mówią o tamtej rzeczywistości, tak jak sprzęty w naszym mieszkaniu – czajnik, łóżko, szafka. Fotografie i slajdy są wymarzone dla tych, którzy chcieliby – na zasadzie wykopalisk – dowiedzieć się, jak w latach 70. żyli Kwiek i Kulik. W tym sensie to stuprocentowy dokument. W konkretnym, życiowym otoczeniu prowadziliśmy działania artystyczne z synem. Pod wpływem studiowania cybernetyki i logiki, dostrzegliśmy, że pod pewnym względem nasze działania się powtarzają. Gdyby wszystko, czym operujemy, zamienić na model abstrakcyjny, okazałoby się, że robimy ciągle to samo. Kładziemy niemowlaka na podłodze albo na łóżku, ale kładziemy na czymś. Coś kładziemy na czymś. To spostrzeżenie to pierwszy krok do stworzenia abstrakcyjnych modeli relacji między przedmiotem czy osobą a przestrzenną sytuacją, w której się znajdują. Te modele stanowią właśnie Stół z X-ami, czyli pracę dopełniającą Działania z Dobromierzem. Atlas Sztuki ma wymarzone warunki do pokazania dwóch prac. Od razu myślałam o tym, by jedną pracę umieścić w jednej sali, a drugą po przeciwnej stronie, na zasadzie równowagi. Równowagę tworzy różnica, duży kontrast prac: Działania z Dobromierzem to projekcja slajdowa na trzy ekrany, wizualnie bogata, barokowa, zmysłowa. Stół z X-ami jest jak laboratorium – to czystość, pustka, abstrakcja. Rodzaj gra w szachy, ale w umyśle widza. Te dwie prace jako całość tworzą rodzaj instalacji.
”X” przeniknął do tytułu całej wystawy. Czy należy doszukiwać się w tym posunięciu sensu matematycznego i logicznego – x jako niewiadoma?
Tutaj można wyjść z logiki i przejść do egzystencji. To strasznie banalne, ale czy niemowlak nie jest niewiadomą? Czy rodzic wie, kim jego dziecko będzie? Czuje lęk: jak wychować, żeby się nie zdegenerowało, nie sięgnęło po narkotyki… Inna wersja tytułu brzmiała „Dobrze mierz X”. Zresztą pod tym kątem wybraliśmy synowi imię. Byliśmy zafascynowani prakseologią Tadeusza Kotarbińskiego. Prakseologią, czyli dobrą robotą. Dziś syn używa pierwszego imienia Maksymilian, jest więc niejako innym człowiekiem niż ten na projekcji.
Zdjęcia z Dobromierzem robili państwo przez dwa lata. Dziecko rosło, zmieniała się rzeczywistość. Wobec tego jaką kolejność wyświetlania slajdów pani wybrała?
Działania z Dobromierzem nigdy wcześniej nie były pokazywane publicznie, jedynie fragmenty prezentowaliśmy czasem na podświetlanym stole. Tu całość ma formę wielkoformatowej projekcji. Zasadą wyświetlania rządzi chronologia. Wyodrębnione zostały dwa wątki: dom i spacery. Ponieważ obrazy pojawiają się na trzech ekranach, ważny jest rytm projekcji, jej muzyczność. Czasem jeden ekran pozostaje pusty, czasem dwa, bo obraz został przytrzymany na trzecim. Dlatego mówię w wypadku tej projekcji jako o wizualnym utworze.
Działa się zazwyczaj na obiekcie, a nie na człowieku. Czy mieli państwo na uwadze dwuznaczny sens sformułowania „Działania z Dobromierzem”?
Oczywiście. Dochodziło do sytuacji nieprzyjemnych dla syna, ale na szczęście żadnych psychicznych urazów nie doznał.
Siedział bez ubrania w blaszanym wiadrze i muszli klozetowej, leżał na podłodze obok wypatroszonej gęsi. Nie miał tego za złe?
Nie. On jest w ogóle dobrym, zgodnym człowiekiem. Nie ma w nim złości, zawiści, chęci zemsty czy rewanżu. Zresztą zobaczył te zdjęcia dosyć późno. Jakieś dwa lata temu, kiedy zaczęłam je skanować. Nic wtedy nie powiedział. Za to mój czteroletni wnuk, czyli syn mojego syna, był bardzo zdziwiony. Nie wiem, czy za jakiś czas nie będzie bardziej zszokowany od swojego ojca.
Skoro fotografiami rządzi logika, to dziecka nie można było zastąpić innym elementem?
Nie. Na pewno nie martwym elementem. Kwiek zrobił taki błąd już jako indywidualny artysta – w latach 90. robił układy w które wstawiał lalkę do złudzenia przypominającą dziecko i upierał się nazywać ją „niemowlęciem”. Kiedy uzmysławiam mu, że to tylko lalka, której w każdej chwili może oderwać głowę, wścieka się na mnie.
Ludzie na ogół fotografują dzieci roześmiane, owinięte w becik, zdmuchujące świeczki z urodzinowego tortu. Czy państwo mają takie „normalne” zdjęcia, które nadawałyby się do albumu?
Nie. Niestety. No może z czasów, kiedy syn był trochę starszy. Ale jest ich bardzo mało. Przeglądając archiwum do tej wystawy poszukiwałam takich zdjęć, na których byłby sfotografowany w ładnym kadrze np. na foteliku, w pejzażu, ale nic takiego nie mogłam znaleźć. Jeśli jest na „normalnym” zdjęciu, to przez przypadek, np. wśród gości, którzy nas odwiedzili. Szkoda, bo był ładnym dzieckiem.
Działania z Dobromierzem traktują państwo jako dzieło sztuki, czy także jako pamiątkę?
Tylko dzieło. Nie lubię sentymentalizmu.
Czy syn prosił, by któregoś ze zdjęć nie włączać do projekcji?
Nie. Ale gdyby miał zastrzeżenia, na pewno bym je uwzględniła. Sama miałam wątpliwości. Zwłaszcza jeśli dana nieprzyjemna sytuacja występowała więcej niż raz i mogłaby wydawać się lekko sadystyczna.
W latach 70. byli państwo wierni zasadzie sprzężenia życia ze sztuką. Nadal jest ona pani bliska?
Już nie. Tamte działania miały charakter konkretny, reistyczny, teraz – już jako samodzielna artystka po rozpadzie KwieKulik – fotografuję rzeczy i ludzi na czarnym tle, bez kontekstu. W swoich złożonych kompozycjach próbuję odwzorować, jakkolwiek górnolotnie by to miało zabrzmieć, struktury życia i wszechświata, nie próbuję już relacjonować czyjegoś, nawet swojego losu.
Sztuka KwieKulik nie była powszechnie akceptowana. Nie mieli państwo wątpliwości, dylematów?
Nigdy. Byliśmy raczej zniecierpliwieni, że instytucje artystyczne, łącznie z ASP, są skostniałe, niepodatne na nowe, nie chcą się doskonalić. Jeśli weźmiemy pod uwagę tamten system i jego konstrukcję administracyjną, nie mogło być mowy o akceptacji naszych propozycji ze strony władz ani środowiska artystycznego. W Związku Plastyków, liczącym 12 tys. członków, większość stanowili tradycyjni malarze, rzeźbiarze i graficy. Dziś, gdy jakaś skandaliczna praca wywołuje opór społeczeństwa, tzw. środowisko i instytucje artystyczne popierają raczej artystę. Wtedy także koledzy artyści byli przeciwko. W tym sensie nasze działania stanowiły totalną opozycję.